poniedziałek, 29 grudnia 2014

Jest tu kto?

O. MÓJ. BOŻE!!!
Minął równo rok od mojego ostatniego wpisu tutaj, a mi wydaję się, że to było tak nie dawno :o
Ten czas tak leci... A ja, choć na początku szło mi tak dobrze, znów mam doła. Totalny brak weny... to co zaczęłam pisać utknęło mi w miejscu pare miesięcy temu (wczoraj po raz pierwszy od dawna coś tam dopisałam)... Pomysły na nowe oczywiście są, ale wena... pojawia się i znika :c Dlatego dzisiaj (wciąż nie mogę uwierzyć) rok po ostatnim poście zajrzałam tutaj... I widzę, że od kiedy byłam ostatnio jest 2 razy więcej wyświetleń!
W samym obecnym miesiącu było ich 64 *-*
I to... dało mi nadzieję, że może tego posta też ktoś zobaczy... Skomentuje i da mi znowu ta samą siłę by ruszyć od nowa... Więc proszę jeśli ktokolwiek tu jeszcze zagląda DAJCIE MI ZNAĆ w jakikolwiek sposób... :3
Kocham Was
~Sowa

niedziela, 29 grudnia 2013

Podziękowania i przeprosiny

Przeprosiny należą się wszystkim tym, których zawiodłam... 
Tłumaczyłam już, że inaczej nie potrafiłabym tego skończyć. Zrobiłam bowiem to czego obawiałam się najbardziej. Weszłam zapominając o tym, że być może nie będę umiała zejść... 
Podziękowania należą się przede wszystkim: 
-Lunie za to, że doszła do opowiadania i wspierała mnie tak długo <3 Jej w szczególności należą się też przeprosiny :( 
-Alexii za to że mimo, że doszła niedawno była tu ze mną i zawsze komentowała, a dzięki jej życzeniom wena nigdy mnie nie opuszczała <3 
-Reszcie: wszystkim Anonimkom i osobom które skomentowały raz lub wcale. Wszystkim tym, którzy wytrwale czytali i nabili ten ponad 1000 wyświetleń <3 
Dziękuję Wam wszystkim. bo dla autora to właśnie Wy (czytelnicy) jesteście najważniejsi <3 
~Sowa 

Rozdział IX

Rodział IX
A ja nadal nic nie rozumiem”

      Pięć pochylonych głów, pięć złamanych serc, pięć par oczu, których łzy powoli wypełniają wyryty na złoto napis „tu spoczywa samotność”. Pięcioro milczących ludzi, rozmyślających nad ich sensem. Jeden grób, jedno zimne, martwe ciało, jedno nie bijące serce, jedna, ostatnia wola.
-I tak musiałaby zginąć. – wyszeptała w końcu Laura.
Dołączyła do ich grupy niedawno, na początku stanowczo odpychana i wyzywana od zdrajczyń. W końcu jednak Matty postanowił poznać prawdę o życiu dziewczyny, którą choć znał tak krótko zdążył szczerze pokochać. Dał jej szansę, a ona bez lęku, ale z dużą ilością skruchy wytłumaczyła im całą sytuację. Wyjawiła tajemnicę znamienia i Demona Zieleni, wciąż jednak nikt nic nie rozumiał.
-Nie musiała. – rozległ się nagle czyjś donośny głos.
Zza krzaków wyszedł obdarty mężczyzna, smutek i cierpienie emanowały z niego pulsującymi falami jak krew podczas krwotoku tętniczego. Jego oczy były dokładnie tego samego koloru co oczy Ellen i gdy Matty to zobaczył serce natychmiast mu stanęło. Dusił się i dławił równocześnie, ale w końcu uspokoił się i martwym szeptem spytał:
-Jak to?
-Normalnie. Wystarczyłoby, żeby zabiła Scorpiusa Malfoya... – jęknął mężczyzna opadając na cmentarną ławkę przy sąsiednim grobie.
-To mój brat. – wyjąkała Sandy. – Był.
-Nie żyje? – spytała ze zdziwieniem Luna.
-Żyje, ale nie jest już moim bratem.
-Chyba dalej nic nie rozumiem... Jak to? Przecież przepowiednia...
-Przepowiednia brzmiała „A kiedy Krwawa Żyleta padnie z rąk Syna Zieleni Przekleństwo zostanie zdjęte z 3 następnych pokoleń, jeśli jednak to ona Syna pokona Skaza zostanie wymazana na zawsze, a Demon padnie i więcej nie powstanie. A jeśli Ofiara sama zarządzi o swoim losie zostanie to uznane za zwycięstwo Syna i Klątwa opuści 3 pokolenia.” – przerwał dziewczynie tajemniczy mężczyzna.
-Malfoy powiedział mi tylko 1 część! – krzyknęła Laura.
-Oczywiście. Dzięki temu zapewnił sobie bezpieczeństwo... naprawdę myśleliście, że przeszedł na dobrą stronę? Czy wy w ogóle wiecie kim jest Zieleń?
Wszyscy oprócz Laury pokręcili głowami, a ona tylko jęknęła. Wszystko w co wierzyła nagle rozpadło się na drobne kawałeczki, a ona nie miała nawet siły uświadomić przyjaciół, że rozmawiają z ojcem Ellen. W głowie miała absolutny mętlik i tylko jedna myśli była wyraźna. „Moja wina”.
-Zieleń to Widmo Bellatrix Lestrange. Voldemort stworzył ją za pomocą magii starszej nawet od Nicholasa Flamella. Nikt do końca nie wie skąd ją znał, ani jakim cudem mu się to udało. Wiadomo tylko, że zrobił to tuż przed haniebną śmiercią. W każdym razie od tamtej pory Bella krążyła po świecie jako coś w rodzaju ducha. Zwiedziła cały świat w poszukiwaniu 15 niewinnych ofiar. Jedną z nich była twoja matka chłopcze. Za te 15 ofiar Bella kupiła klątwę. Klątwę, która spadła na wszystkich niewiernych sługusów Czarnego Pana. W tym na mnie i na koleżankę Jagger. Jednak nawet w najstarszej magii każdą klątwę da się zdjąć. W każdym pokoleniu pojawia się bowiem osoba, której Znamię krwawi. Ta osoba jest kimś w rodzaju Wybrańca jak Harry Potter. – mężczyzna roześmiał się sucho na chwilę przerywając opowieść.- W tym pokoleniu to Przekleństwo spadło na moją córkę, ale ona nawet o tym nie wiedziała...
-Ale... ale mój brat przecież wiedział. Zabiłby ją.
-Otóż nie. Gdyby moja córka tamtego dnia przyparła waszą koleżankę do muru dowiedziałaby się wszystkiego. I jestem pewny, że dałaby sobie radę...
-To znaczy, że mnie wykorzystał? Że od początku wiedział jak będzie? Ja... ja tylko chciałam uratować siebie, jego i Irine... myślałam, że jeśli Malfoy ją zbije Klątwa się skończy! Myślałam, że nasz ród już nigdy nie będzie cierpiał!! – krzyknęła Laura, a z jej oczu wystrzeliła fontanna łez. – Tak bardzo przepraszam...
-Ja... ja wciąż nie rozumiem. – wtrąciła się cicho Luna ramieniem obejmując Laurę.
-Ja chyba też. – dodał Jake, a Sandy kiwnęła głową.
-Nie rozumiem jakie znaczenie miała klątwa. Przecież Ellen oprócz kostki była normalna... – wyjąknęła najmłodsza dziewczynka.
-Do czasu... w dniu jej 15 urodzin Ellen zawładnął by demon. Walczyłaby z nim, ale wojna nie miałaby końca, a dla Ellen każda walka byłaby przegrana. Tą przekleństwo będzie przechodziło z pokolenia na pokolenie, aż w końcu ktoś postawił by temu kres. Moja córeczka uratowała 3 następne... za cenę własnego życia...
-Dlaczego tak późno doszła do Hogwartu? Po co? – pytał wciąż Jake.
-Akurat o tym zdecydowała McGonagall. Myślę, że za bardzo chciała się wdać w swojego idola. Chciała wychodować ją jak świnię na rzeź. Tak jak lata temu uczynił Dumbledore z Harrym Potterem. Tak jak on nie wiedziała wszystkiego. Tylko ja byłem szczęśliwym lub nie posiadaczem całej przepowiedni.
-Cz... Czyli mogłaby żyć?
-Tak... gdyby tylko się nie poddała...
Jake objął Lunę ramieniem, a ona mocno się w niego wtuliła. 10 lat później byli już szczęśliwym małżeństwem, a ich córeczka miała na imię Ellen. Matty wyjechał gdzieś daleko i słuch o nim zaginął. Laura została uznaną aurorką i wyszła za mąż za jakiegoś puchona. Irine w końcu odeszła od Malfoya i wyszła za gryfona, któremu w małych odstępach czasu urodziła 2 dzieci. Sandy wyrzekła się rodziny i zamieszkała u Laury co jakiś czas przyprowadzając różnych facetów. Ojciec Ellen został pojmany i na nowo wsadzony do Azkabanu gdzie w końcu zmarł. 
_________
Mam nadzieję, że ten epilog wiele Wam wytłumaczył i dzięki niemu nie macie już wrażenia, że to była ucieczka. Nie wiem co dalej stanie się z tym blogiem, na pewno po wisi sobie jeszcze chwilę w nadziei, że ktoś go przeczyta. Co będzie potem? Nie mam pojęcia... Mam tylko nadzieję, że teraz pod tym ostatnim już w tym opowiadaniu postem ujawnią się wszyscy czytelnicy i choćby z anonima napiszą parę słów....
Wiem nie powinnam prosić, ale mam ponad 1000 wyświetleń (Kocham Was), a czytelników widzę tylko 2 Chciałabym więc wiedzieć czy to dlatego, że faktycznie jest ich właśnie tyle czy innym po prostu się nie chce.
Co do zakończenia... Wiem było takie nagłe i z lekka okropne, ale musiało takie być. Musiało dlatego, że zawsze marzyłam o tym by wreszcie stworzyć coś co ma swój początek i koniec. Coś co wniesie coś dobrego do życia innych ludzi. I mam nadzieję, że mi się udało. Że choć jedna osoba po przeczytaniu tych wypocin zrozumiała, że jakkolwiek skomplikowane jest życie zawsze jest jakieś rozwiązanie i nigdy nie wolno się poddawać ponieważ robiąc to nie ranimy siebie tylko otaczających nas ludzi. A to robią tchórze.
Luna wiem, że Cię zawiodłam i jest mi źle z tego powodu, ale naprawdę nie miałam innego wyboru. Pisanie tego dalej tworzyłoby tylko więcej komplikacji, a nawet teraz ledwo się z tego wyplątałam :(
Przepraszam, że się tak rozpisałam...

~Sowa <3 

sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział VIII


Rozdział VIII
„Zbyt duża układanka”

Rodział dedykowany Lunie Elenvood <3 
________
W tym momencie drzwi Skrzydła Szpitalnego otworzyły się z takim hukiem, że aż stała się rzecz medycznie niemożliwa, a mianowicie Luna odzyskała przytomność. Sprawczynią całego niezwykłego zjawiska była oczywiście Laura. 
Ciemne włosy dziewczyny były w całkowitym nieładzie nadając jej twarzy z lekka dziki wygląd. Wrażenie dopełniał jeszcze energiczny krok wprost emanujący złością. 
-Muszę z nim pogadać! – oznajmiła od progu. 
-Jest nieprzytomny. – uświadomiła ją Ellen. 
Laura zmartwiała. Najwidoczniej nie zauważyła obecności przyjaciółki. Otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale w tym momencie zza parawanów wybiegła wkurzona pani Pomfrey. 
-Proszę mi tu nie wrzeszczeć! I drzwiami nie trzaskać!! Chorzy potrzebują spokoju... – krzyknęła łamiąc tym samym własną zasadę.
Jagger pochyliła pokornie głowę i ku zdziwieniu całej sali wymamrotała ciche przeprosiny. Pani Pomfrey mruknęła zdenerwowana i machnięciem różdzki usunęła naniesione przez ślizgonkę błoto, z podłogi. Nie zdążyła jednak ponownie zniknąć za parawanami ponieważ Laura natychmiastowo przystąpiła do ataku wprost błagając o możliwość pogadania ze Scorpiusem. Gdy Ellen przestała słuchać były właśnie na ustalaniu czy Score będzie miał na to wystarczająco siły. 
-Potrzebujesz czegoś? – usłyszała gdy z powrotem opadała na swoje miejsce koło łóżka Luny, słowa te jednak nie były skierowane dołem. 
-Niebieskiego dounta z różową i błękitną polewą... – wypaliła Luna. 
Chłopak roześmiał się i zniknął w drzwiach Skrzydła Szpitalnego. Oszalała ze szczęścia puchonka zaczęła wprost podskakiwać ze szczęścia na materacu. To chyba wyczerpało cierpliwość pani Pomfrey. Kobieta przerwała na chwilę rozmowę z Laurą i wywaliła Ellen i Lunę ze swojego królestwa krzycząc za nimi, że zachowują się karygodnie.
Gdy drzwi po raz kolejny zamknęły się za nimi z hukiem dziewczyny zaczęły się niepohamowanie śmiać. Po chwili obydwie leżały na ziemi ocierając łzy i łapiąc się za brzuchy. 
W końcu ogarnęły się i wstały z ziemi. Gdy Jake wrócił Luna właśnie poprawiała ubranie, a Ellen stała zamyślona. Chłopak wręczył puchonce pączka, a ona zaczerwieniła się tak bardzo, że jej twarz przybrała kolor koszuli, którą miała na sobie. 
-Muszę się dowiedzieć o czym gadają... – przerwała im nerwowe chichoty Ellen. 
-Nic prostszego. – odparł Jake patrząc oczywiście na Lunę. – Wystarczy ucho dalekiego zasięgu... 
-Co? – spytała z niedowierzaniem Ellen.  
Chłopak roześmiał się i zamiast odpowiedzieć wyciągnął ze swojej torby jakiś cielisty sznurek. Rozwinął go i zaprezentował Ellen. 
-Jeden koniec wkłada się do ucha, drugi pod drzwi i gotowe. – dokończył. 
-Ta..., tyle, że Laura nie jest głupia i na pewno rzuciła Muffliato na otoczenie. – zanegowała pomysł Ellen. 
-W takim razie trzeba przeciągnąć ucho za parawan... Tylko jak? 
-Och, to akurat najmniejszy problem... Trzeba tylko znaleźć... 
-Lemmy’ego? – wszedł jej w słowo Matty. – Tak sobie pomyślałem, że będziesz go szukać. 
Kocisko spoczywało bezpiecznie w jego ramionach mrucząc cicho gdy chłopak gładził jego futerko. Ellen wytrzeszczyła oczy nie pojmując co się dzieje, dopiero po chwili otrząsnęła się i wyciągnęła ręce po błyskającego zielonymi oczami kota. 
-Dzięki. – wydukała. 
-Cała przyjemność po mojej stronie. Jeśli tylko mi wybaczysz... – zająknął się chłopak. – Mogę wszystko wytłumaczyć. 
-Chyba mam już dość twoich tłumaczeń. – odwarknęła nagle przypominając sobie co jej zrobił. – Dzięki za kota, ale teraz już idź. 
Chłopak spojrzał na nią smutnymi oczami i wykonał polecenie. Idąc korytarzem jeszcze kilka razy obejrzał się jakby z nadzieją, że dziewczyna zmieni zdanie. Ellen była jednak nie ugięta. Nawet nie spojrzała na chłopaka zbyt zajęta przygotowywaniem Lemmy’ego do jego misji. 
-... I tylko dlatego? – rozległ się nagle krzyk Laury. 
-TYLKO? Moi rodzice nie mogą się rozwieść nie rozumies?! Będę pół-sierotą!!! 
-Phy.. wielkie mi halo! Przecież i tak się nie kochają! 
-I co z tego? Tu nie chodzi o nich do jasnej cholery! Chodzi o mnie i moją reputację! 
-Malfoy idioto! Dla jakiejś chorej reputacji prawie zabiłeś własną siostrę i zdradziłeś największą tajemnice swojego jedynego przyjaciela! 
-Jake nie jest i nigdy nie był moim przyjacielem. I jego też zabiję. 
-MALFOY OGARNIJ SIĘ!!! Sztuczka z potworem była niezła, ale teraz już przesadzasz! 
-I tak mi pomożesz skarbie... Pamiętasz? Ona ma znamię... 
-CICHO! Kot El! 
Nagle w ich uszach rozbrzmiał koci krzyk. Cała trójka wzdrygnęła się i odskoczyła od drzwi momentalnie chowając się w pobliskim schowku na miotły. Po chwili drzwi Skrzydła Szpitalnego otworzyły się i zza nich wystawiła swoją głowę Laura uważnie obserwując korytarze. Cudem nie zauważyła cienkiego, cielistego sznurka ciągnącego się po podłodze.. 
*****
-CO to kurwa miało znaczyć?! „I tak mi pomożesz skarbie”? przecież oni się nienawidzą!!!
-ELLEN! Spokojnie. Oddychaj.
-Spokojnie?! Do jasnej cholery! Myślałam, że się przyjaźnimy! Och te cholerne żmije... 
-Usiądź! Nie rzucaj się tak bo to nic nie da. Trzeba coś wymyślić... – opanował sytuację Jake. – Wiem co nie co, ale najpierw musisz mi zaufać... 
-Nikomu nie ufam. 
-Musisz. Muszę wiedzieć co to za znamię.
-Jakbyś wtedy tyle nie chlał to byś się dowiedział. – odparowała El. Wciąż wściekle chodząc po pokoju. 
-Co?! 
-Pokazałam mu ją właśnie wtedy... jak graliśmy w butelkę, po tym jak przegrałam w pokera. Co dziwne dzień wcześniej krwawiła... 
-Blizny nie krwawią! – krzyknęła Luna po raz pierwszy wtrącając się do rozmowy. 
-Wiem.. – warknęła Ellen. – Jakby to robiły nie mówiłabym, że to dziwne. 
-Nie warcz tak na nią! To nie jej wina. – bronił swojej ukochanej Jake. 
-Whatever.. – wywróciła oczami Ellen. 
-Pokażesz w końcu to znamię? – spytała Luna głaszcząc uspokajająco Jake’a po ramieniu. 
Ellen po raz kolejny wywróciła oczami i wreszcie opadła na fotel. Siedząc na miejscu powoli sięgnęła do bandaża i odchyliła go. W końcu wzięła głęboki wdech i zdobywszy się na odwagę oderwała go od nogi szybko wysuwając ją na przód i podsuwając pod nos Lunie i Jake’owi. 
-O cholera... – jęknął Jake nagle blednąc. – Obawiam się, że musisz się jak najszybciej spotkać ze swoim ojcem. 
-Ja nie mam ojca Jake. Zostawił mnie w mugolskim sierocińcu. – warknęła chłodno Ellen, a lód w jej oczach stał się jeszcze zimniejszy. 
  • Masz. I absolutnie musisz z nim pogadać. 
  • NIE! 
Gwałtownie szarpnęła spodnie, zasłaniając kostkę i wstała z miejsca. Głośno trzasnęła drzwiami do Pokoju Wspólnego Puchonów nie zwracając uwagi na oburzone głosy portretów. Zamek jak zawsze o tej porze roku był opustoszały. Uczniowie wylegiwali się na Błoniach lub pływali w jeziorze. Nikt nie włóczył się po zamku. Na dodatek tego dnia po incydencie w Wielkiej Sali lekcje zostały odwołane i wszyscy spokojnie mieli wolne. Zadowolona z tego Ellen szła spokojnie nie bojąc się, że ktoś ją zobaczy. Przez kilka godzin tępo i bez celu włóczyła się po zamku zachwycając się jego pięknem i urokiem. Idąc wciąż starała się wszystko ze sobą połączyć jednak puzzle jej życia wydały jej się zbyt skomplikowane i miały zdecydowanie za dużo fragmentów. Dlatego wolnym krokiem wciąż patrząc w sufit ruszyła za swoimi nogami do Sowiarni. Tam nie będąc do końca świadomą co robi wzięła pierwszy lepszy pergamin i pióro. 
Umoczyła narzędzie w atramencie i powoli zaczęła tworzyć swoim pięknym, zamaszystym charakterem pisma. A łzy popłynęły jej z oczu i spadły na papier rozmazując tusz pożegnania. 
Skoro to czytacie to znaczy, że już koniec. Moje życie dobiegło końca, a ja tak jak obiecałam ojcu pozostałam zimna. I choć teraz pewnie wciąż zimna leże w grobie jest to pamiątka, którą pozostawiam po sobie. 
Puzzle, które dał mi los były zbyt wielkie bym mogła je ułożyć. Znamię, zdrada i wszystko inne to zbyt wiele tajemnic, które może powinny pozostać nie odkryte. Nie wiem. Już nigdy się nie dowiem, ale tego Wam życzę: 
Żeby Wasze puzzle miały właśnie tyle i takie kawałki jakich potrzebujecie, tak żebyście po dordze do celu spełnili wszystkie swoje marzenia. Ale 
Nie mówcie dziękuję, bo życzę, a nie obiecuję. 
~Zimna 
Ps. 
Na moim grobie wygrawerujcie na złoto ........................... 
_________
Luna przed chwilą napisałam Ci, że nie kończę, a przynajmniej nie w ten sposób. Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz :)
Wiem, że takie zakończenie wygląda trochę jak ucieczka od tłumaczenia... Może troszkę nią jest. Jednak nic nie kończy się bez powodu i mam nadzieję, że zrozumiecie. W Epilogu jeszcze wiele się wyjaśni więc proszę zostańcie ze mną. Pod tym postem nie będę błagać o komentarze, ale przyznam bez bicia, że nie pogardziłabym :) Mam inną prośbę... skomentujcie epilog <3 pojawi  się on już jutro lub w poniedziałek i tam naprawdę chciałabym zobaczyć komentarz od każdego z Was choćby krótkie "ja" lub ":)" cokolwiek... żebym tylko wiedziała ile Was tu było. 
No dobra nie rozpisuję się dłużej. Cierpliwości Wam życzę :* 


poniedziałek, 23 grudnia 2013

Życzenia :*

Wszystkim Wam, a w szczególności tym, którzy się ujawnili, a mianowicie: Lunie i Alexii pragnę życzyć tego co najlepsze. Spełnienia wszelkich marzeń, odnalezieniu calu w życiu i zdobycia go, zdrowia, pomyślności, radości, artystom i twórcom weny i masy pomysłów, a reszcie rozwijania swoich pasji zawsze w akompaniamencie prawdziwych i wiernych przyjaciół gotowych wspomóc w każdej chwili. Rodzinnych, magicznych, ciepłych i wesołych świąt z masą nie tylko rzeczowych prezentów <3 
Kocham Was za to, że jesteście i wspieracie mnie w tym co robie, czasem komentarzem, a czasem milczeniem ;) 

Tu macie taki tam kolaż Waszej paszczurki ;)